Fantastyka nie rozwija / Fantasy does not develop personality

kupujesz steampunkową książkę o alternatywnych przygodach Richarda Francisa Burtona, który jako agent królewski rusza tropem postaci z folkloru znaną jako Skaczący Jack / spring heeled jack

Z ciekawości wpisujesz w google „Richard Francis Burton”, aby dowiedzieć się, że już wcześniej stał się bohaterem książki „Gdzie wasze ciała porzucone”, która zapoczątkowała cały cykl, osadzony w dziwacznym świecie Wielkiej Rzeki, które ewidentnie nawiązuje do największego marzenia Richarda Burtona odnalezienia źródeł Nilu.

Równocześnie sięgasz po fabularyzowaną biografię wielkiego podróżnika „Kolekcjoner Światów” oraz po film o znanym ci już tytule „Góry Księżycowe”.

Czytasz i czytasz….

 

albo stoisz i marudzisz, że fantastyka jest głupia bo nie znasz słowa infantylna i nic nie czytasz.
Peace.

 

You are buying steampunk novel about adventures of Richard Francis Burton, who as secret agent of His Royal Hinges follow folkloric demon Spring Heeled Jack.

Just because of curiosity you type in google „Richard Francis Burton” to discover he already was a hero of fantasy novel „To Your Scattered Bodies Go”, which was the beginning of whole cycle of novels in the World of Great River, which is clearly reference to his great dram to find the source of the Nile.

in the same time, you are taking his fictionalized biography “ the collector of worlds” and movie entitled “mounties of moon”, which title you already know.

you are reading, and reading….

or standing and complaining that fantasy is stupid because you don`t know word “infantile”, and still don`t read anything.

 

Opowieść z biblioteczki – czyli o książkach o fotografii

Przez lata nazbierało mi się trochę książek na temat fotografii.

Osobiście bardzo cenię sobie te o świetle i wszystkie opowieści.
W czasie fascynacji „gatunkami” fotografii, kupiłem sobie kilka podręczników o fotografii aktu, które jak się okazuje najmniej wniosły. W zasadzie nie ma tam nawet jakoś specjalnie dobrych fotografii. 90% fotografów aktu z maxmodels wyprzedziło autorów o lata świetlne już dawno temu.

De facto, najwięcej wyciągnąłem z lektury sztywnych podręczników o świetle, jego działaniu, właściwościach i naturze. Tutaj wszystko jest jasne. Trochę przystępnie podanej fizyki, trochę ogólnych zasad i sztuczek.
Jak wydobyć fakturę, jak zachowuje się szkło, jak metal, polaryzacja i tak dalej. Trzeba się przez nie trochę przemęczyć gdyż są to typowe podręczniki, które nawet jeśli dobrze i ciekawie są nadal podręcznikami 😉

Druga kategoria książek, które bardzo cenię to „opowieści”.

W tych autor nie skupia się „przepisach na fotografię”, jakich wiele można spotkać np. w podręcznikach fotografii aktu – „lampę A, ustaw tu. Lampa B, ustawiona na 3/4 mocy ma stać tam…”

Jasne! Nie neguję, mogą być i na pewno są osoby, które znaczenie bardziej lubią uczyć się z tych konkretnych. Ja akurat nie. Są trochę jak książki kucharskie.

Wróćmy do „opowieści o fotografii”. Autorzy tych pozycji, rzadko podają gotowe przepisy na zdjęcie a raczej opowiadają krok po kroku co zastali, co mieli zrobić i jak to zrobili. Daje to pewne poczucie „chaosu”, nauczyło mnie, że nie ma żadnego gotowego sposobu na udane zdjęcie jeśli się go nie wypracuje. Oraz tego, że nawet PRO mogą mieć problemy z jakimiś warunkami oświetleniowymi dysponująca całym zapleczem sprzętowym… co czasem powoduje konsternację zwłaszcza u młodego fotografa – „skoro on z tym stuffem nie ogarniał, to co ja zrobię mając jedną lampę?” Oczywiście częściowo te książki są nastawione na sprzedaż wypasionych markowych sprzętów, ale można z nich wyciągnąć jak przy pomocy prześcieradła i klamer z Castoramy zrobić duże i mobilne źródło światła.

Chodzi raczej oto, że zaczynasz myśleć jak coś zrobić. Jak dla mnie, gotowe przepisy się nie sprawdzają. Nie znaczy to, że nie lubię podręczników innych niż o świetle. Trafiłem na kilka naprawdę dobrych książek, które wprowadzały do różnych tematów ale właśnie w sposób ogólny, pokazujący jak zacząć, że trzeba ćwiczyć oraz, że nawet tona gratów nie pomoże jak nie masz pomysłu i zwyczajnie nie potrafisz się tym posługiwać.

Kiedyś metodą na wszystko było „rybie oko”, teraz jest to „pływająca kamera”, z której ujęcia w sumie nic nie przedstawiają ale szpanersko wyglądają. Medium jest przekazem? McLuhan wiecznie żywy.

Kontynuując jednak przegląd biblioteczki, nie mógłbym zapomnieć o kilku knigach, które nie są ani o technice ani o świetle a są zbiorem felietonów i przemyśleń o fotografii. Warsztat bowiem nawet najlepszy na nic się – moim zdaniem – nie zda, jeśli nie wiesz co fotografować albo nie masz absolutnie żadnego pomysłu na życie.

Tutaj zdecydowanie wysuwa się na prowadzenie „poezja obrazu”. W zasadzie porady sprzętowe są minimalne i sprowadzają się do „mniej – łatwiej nieść”. Ta pozycja to rodzaj motywatora, żeby ruszyć zad i przestać toczyć boje na internetowych forach dlaczego Anie Leibovitz jest przereklamowana i dlaczego pluć na Gudzowatego. Od tego sławy ci nie przybędzie. Morał całości jest prosty: tyłek w troki i rób co masz robić. Albo nie rób. Tylko potem nie narzekaj, że inni pobiegli daleko a ty nadal plujesz jadem na forum.

Mam naturalnie kilka książek, które trudno zaklasyfikować. Ani to opowieść ani podręcznik. Są to raczej swoiste wprowadzenia do zagadnień takich jak filmowanie lustrzanką. Czyli ogólnie o dźwięku, obrazie, kompresji – jak poradzić sobie na samym początku. Kiedy ćwiczy się posługiwanie sprzętem i stara ogarnąć nowe rzeczy. Potem już tylko w dół, do piwnic w których ukryte są co lepsze rzeczy więc pewnie kiedyś sięgnę po dobrą książkę o dźwięku. Choć przyznaję, że kupiłem swoisty przewodnik po tworzeniu filmów dokumentalnych. Nie powiem, całkiem dobra rzecz, która zupełnie na boku zostawia kwestie techniczne a skupia się na temacie, pisaniu scenariuszy, układaniu planu, zbieraniu materiałów i dopiero na końcu – samym dniu zdjęciowym. Dobre.

Cięższym kalibrem jest już „fotografia” i „o fotografii”.

Tak, tutaj mamy zdecydowanie ciężką lekturę socjologiczno – filozoficzno – fotograficzną. Jednak jeśli przez nią przebrniecie zrozumiecie kilka ważnych rzeczy. Na przykład to, że bredzący o tym jak to film trzeba było oszczędzać i jak świadomi byli ci fotograficy wpuszczają was w maliny, oraz to że facebook niczego nie zmienił, za wyjątkiem tego że zamiast oglądać razem odbitki przy kawie/whisky/winie/herbacie/wódce ogląda się ja na ekranie. Świat nie ma tendencji do aż takich rewolucji jak się wydaje.

To naturalnie nie wszystko co znajdziecie w środku. Niektóre fragmenty są dość pokrętne i niejasne, ale zdecydowanie warto przeczytać. Odkryjecie, że fotografia aż tak bardzo się nie zmieniła jak nam się wydaje.
Jest tu zarówno trochę filozofii – czym jest fotografia, trochę socjologii – jak wpływa fotografia i przemyśleń. Dla mnie ta książka jest o tyle ważna, że pokazuje iż nie należy za bardzo zwracać uwagi na pewne „mądrości” wygłaszane przez „Wielkich Znawców”. Niech przykładem będzie obecne wyśmiewanie się z ludzi, którzy nie potrafią włożyć kliszy do aparatu albo pracować w ciemni. Zatem każdy powinien umieć programować „Odrę” i „Comodore”? Nie bardzo. Otóż poprzednicy „35mm” śmiali się z „młodzików”, że nie potrafią fotografować jak trzeba, na pojedynczych materiałach, nie umieją przygotować cyjanotypu czy dagerotypu. Czyli ten spór towarzyszy nam cały czas i w zasadzie jest akademicki. No i dobra.
Tytuł „fotografia” jest wspólny dla wielu książek. Jednak dwie zasługują na szczególną uwagę. Grubsza z nich, to historia fotografii od „sługi” do „artysty”. Warto skupić się na ostatnich rozdziałach, gdyż zobaczycie raz jeszcze „że wszystko już było”, ale też zrozumiecie że każde pokolenie i każdy człowiek musi wszystko przetworzyć jeszcze raz przez swój pryzmat. Przy okazji poznacie sylwetki kilku naprawdę pogiętych fotografów. Książka jest dobrze napisana, przez co dzieje fotografii płyną wartko. Są jednak przedstawione troszkę inaczej niż popularne „historie fotografii”. Otóż przedstawiony jest tam spór ideologiczny, manifesty artystów malarzy przeciwko rodzącym się artystom fotografikom. Zmiana statusu fotografii w społeczeństwie. Ładnie pokazano jak z „narzędzia na które jest zapotrzebowanie w społeczeństwie przemysłowym” fotografia wyrobiła sobie rozliczne oblicza jako narzędzie w wielu dziedzinach a na końcu ważna gałąź sztuki.

Druga książką o identycznym jak powyższa tytule – jest o tym samym.
Dziwne, nie?
Z tą zasadniczą różnicą, że:

  • jest krótsza
  • jest cieńsza
  • jest trudniejsza

Tutaj autor bliższy jest temu co znalazłem w „o fotografii”, niż przejrzystej historii sztuki jaką zaproponował – jeśli się nie mylę – francuski autor.
Z jednej strony jest to analiza fotografii jako narzędzia, które ewoluowało w poważną dziedzinę sztuki współczesnej, z drugiej podobnie opowiedziana historia malowania światłem, z perspektywy poglądów i idei, wpływu na społeczeństwo – zwłaszcza przemysłowe, gdyż w takim okresie nasza ukochana fotografia powstała. Historię fotografii spisywano już tysiące razy. Naturalnie z pewnymi różnicami bowiem nie zawsze była ona światowa i w zależności od kraju inne nazwiska mogą być „kamieniami milowymi” – już nie mówiąc o tym, że ciągle autorzy spierają się o pierwszeństwo wynalezienia fotografii. Z drugiej zaś strony książka w sobie coś z przemyśleń, felietonistyki podobnej do tej pióra Amerykanki. Nie mogę powiedzieć, że jest czymś pomiędzy, pomostem. Stanowi odrębną całość i wartość a do wiedzy, przemyśleń czytelnika na pewno wniesie coś nowego.

Mam nadzieję, że nie zanudziłem Was wywodem o swoich książkach, którym mam całkiem sporo.
Na koniec powiem, że książki „o fotografii” to jedno. Jednak z czasem okazuje się, że nawet posiadanie wszystkich to za mało…albo nie, inaczej. Posiadanie wszystkich jest zbędne. Fizyka jest niezmienna, rozwój narzędzi trzeba śledzić samemu. Zatem z czasem w bibliotece powinny pojawiać się pozycje nie o fotografii a o tym co fotografujecie.